Dziwne, że moje natchnienie do napisania posta przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i jest wywoływane przez nietypowe czynniki. W tym przypadku czynnikiem było ciachnięcie sobie nożem połowy paznokcia z palca wskazującego podczas siekania liści selera. Liście oczywiście od razu zostały wysłane do piekieł, razem z paznokciem, a ja z zaklejonym paluszkiem postanowiłam wylać z siebie żal płynący z utraty części ciała. Spoczywaj w pokoju paznokietku.
Ale do rzeczy. Nie było mnie na blogu tyle czasu, bo jestem śmierdzącym leniuchem i po prostu nie chciało mi się pisać, a w sumie byłoby o czym poinformować czytelników, lub siebie samą gdy za x lat będę się chciała cofnąć w czasie do momentu, gdy byłam podjaraną studiami dwudziestką :P
A więc. Ostatecznie jako miasto studiów wybrałam Poznań. Tak, wiem, to o wiele bardziej mainstreamowe niż Łódź, no i w ogóle inny klimat. Wygrało u mnie wygodnictwo (~270 km do Poznania vs. ~500 km do Łodzi) i po części też ten och ach zachwyt ludzi nad medycyną w Poznaniu (w co nie do końca wierzę, ale z drugiej strony dobre opinie Poznania nie wzięły się przecież z powietrza). W związku z powyższym znalazłam (a raczej samo się znalazło) już lokum w Ziemniakolandzie, a wczoraj dopełniłam wszelkich formalności przez złożenie kilku autografów w odpowiednich miejscach i wywalenie grubych mylyjonów (które wzięły się z ojcowskich funduszy ofc) w celu potwierdzenia, że faktycznie zaszczycę ową kamienicę swoją obecnością przez najbliższy czas. Do Łodzi wysłałam też dzisiaj podanie z prośbą o wycofanie dokumentów, co nie przyszło mi łatwo po tym jak dostałam od nich piękny list powiadamiający mnie o przyjęciu na Uniwersytet Medyczny. Zajmowanie tam miejsca byłoby jednak okrutne, a tak chociaż jedna osoba spod kreski dostanie się na studia, może je skończy i będzie super fachowcem. A ja będę miała w tym swój udział(nikły, ale jednak :D.
Po za tym zaczęłam już przerażać się ilością materiału, który będę musiała przyswoić. Mam wrażenie, że moja główka nie jest w stanie tyle ogarnąć w relatywnie tak krótkim czasie... Najbardziej wybiela mi lica myśl o anatomii oczywiście. Kupiłam sobie już nawet komplet Graya (ach, nadgorliwość) i czytam go sobie czasami, ale staram się póki co nie dopuszczać do siebie myśli, że będę musiała to wszystko pamiętać i to jeszcze PO ŁACINIE.
Jedno wiem na pewno - będzie mnóstwo roboty ^^ Pozostaję jednak póki co optymistką i wierzę, że jakoś dam radę... W końcu skoro ludzie kończą te studia, to znak, że chyba się da? :)
Czyli jednak Poznań :) Hah, jak przeczytałam tytuł postu, już spodziewałam się jakiś epickich historii, i nie pomyliłam się :D hah :D Optymizm to podstawa i wiara w siebie, oczywiście, a ja uczę się tego od Ciebie, i próbuję równie optymistycznie, z pełną wiarą we własne możliwości, uświadamiać sobie, że u mnie powtórka z rozrywki właśnie się rozpoczyna (of kors ju noł łot aj min ;D ) Głowa do góry, pierś do przodu i hej! Podbijać Poznań miasto doznań ^^
OdpowiedzUsuńTo prawda, z optymistycznym nastawieniem jest o wieeele łatwiej cokolwiek zdziałać, wiem coś o tym :) Trzymam kciuki, za rok na pewno się uda! Jakby co, to będę zbierać materiały, kto wie, może też wybierzesz Poznań? ;)
UsuńUhuhu :D aż mordka mi się ucieszyła^^ Zapewne już w którymś komentarzu wspominałam o Poznaniu i o tym jak to straaasznie mi zależy żeby się tam dostać, tak więc, w tym momencie tylko napomknę nieśmiało - kto wie, może;) Dzięki za kciuki, i ja będę trzymać moje od października, cobyś pokazała anatomiji gdzie raki zimują (i nie tylko jej :D ) !!
UsuńPoznań miasto doznań. I co będziesz się uczyć po łacinie a nie in inglisz?
OdpowiedzUsuńNo nie wiem właśnie, przed chwilą się dowiedziałam, że po łacinie i in inglisz, uroczo ^^
UsuńDasz radę :)
OdpowiedzUsuńTy będziesz się zmagać z anatomią, a my z biologią i chemią. Musi być jakaś sprawiedliwość. :)
Dokładnie ;) Dlatego należy jak najlepiej wykorzystać te półtora (lub w przypadku licealistów - pół) miesiąca laby, żeby od października (tudzież września) ruszyć pełną parą :D
UsuńSpokojnie,w POZNANIU będziesz się uczyć i po łacinie i po angielsku. Kup sobie lepiej Woźniaka do tej anatomii. Poznań jest super. Polecam
OdpowiedzUsuńWobec tego w jaki atlas najlepiej się zaopatrzyć, z polskim, łacińskim, czy angielskim nazewnictwem, bo dostaję już mózgopląsu? :D
UsuńTaką mam nadzieję, że jest super, dlatego tam idę :)
Ja miałem Sobottę, ładnie się dogadywał z Woźniakiem :) ale podobno i z Greyem się dogada idealnie. Proponuję przejść do czytelni i poczytać.Łacina i angielski medyczny są bardzo zbliżone i łatwo wchodzą.Jeśli coś to pytaj :)
UsuńTo samo pytanie sobie zadaję, ale dochodzę do wniosku, że obie damy radę. Tak jak napisałaś "skoro inni kończą te studia..." :) Przy okazji pragnę wyrazić zachwyt Twoją przygodą z au pair! Nie liczyłam na to, że kiedyś wpadnę na bloga łączącego tematykę medycyny z dłuższym pobytem za granicą, a tu proszę, takie miłe zaskoczenie. Tym oto miłym akcentem oddalam się w lekturę wcześniejszych postów. :D
OdpowiedzUsuńJestem z siebie dumna, bo w końcu nadrobiłam wszystkie zaległości u Ciebie. Super piszesz, Twój język zdecydowanie do mnie trafia i często wywołuje szeroki uśmiech na twarzy!
OdpowiedzUsuńOlu, miałam zaszczyt nominować Cię do Liebster Blog Award :)
OdpowiedzUsuńJeśli jesteś chętna do zabawy więcej szczegółów na moim blogu: http://lecewkulki.blogspot.com/2013/09/liebster-blog-award.html
Powodzenia! Daj znać, jak Ci idzie, bo już się stęskniłam, chociaż prawdę powiedziawszy mi samej trudno zabrać się napisania czegoś. Ale u Ciebie chociaż coś się dzieje! :D
OdpowiedzUsuń