Gdybym jeszcze mogła sama przed sobą się wytłumaczyć brakiem tematów, na które mogłabym truć na tych kilku wirtualnych centymetrach kwadratowych. Niestety nie mogę, bo ostatnio trochę się działo.
W skrócie - byłam w uroczym Dublinie, gdzie przypadkowo spotkałam Litwinkę, która spała w tym samym pokoju w hostelu pracującą w Macu, którą mąż zostawił, ona bez pracy, a na Litwie nawet mleko tak drogie, że lepiej się opłaca jechać po nie do Polski niż kupować na miejscu, Chińczyka który sobie w moim hostelu systematycznie imprezuje, a jest w Irlandii na Erasmusie, emerytowanego doktora z Chicago będącego w trakcie podróży po Europie (w tym po Polsce) który pisał wieczorami listy do żony tak cholernie ozdobną czcionką, że takiego dzieła moje młode oczy jeszcze na żywo nie widziały. Gdzieś w tle przewinęli mi się szwedzcy studenci studiujący w Anglii, spędzający weekend w Dublinie, z którymi jakiś czas kręciłam się po mieście. Wyjeżdżając ucięłam sobie miłą pogawędkę z pracującym w recepcji Rumunem, który nie mógł się nachwalić polskiej wódki z trawą w środku (ave żubrówka ^^). Gdy przypomniało mi się, że zostawiłam w lodówce w kuchni serek wiejski i po niego wróciłam, usłyszałam urywek zdania, które z miejsca chwyciło mnie za serce: " (...) pierdolona banda frajerów, cały jebany dzień siedzą i nic kurwa nie robią (...)". Nie mam pojęcia o czym rozmawiał personel sprzątający, ale dialog był tak polski, że prawie mi się łezka w oku zakręciła z tego wzruszenia ^^.
Po powrocie kilka razy zabierałam się do napisania czegokolwiek, ale niestety za każdym razem chęć obejrzenia Chirurgów, albo przeczytania jakiegoś bzdetnego działu z biologii była silniejsza niż potrzeba spełnienia się twórczo.
Stwierdziłam, że teraz, skoro ładuje mi się kolejny odcinek "tych medyków" jak to mawia moja mama, a na książki od bio ledwo nie wymiotuję, chwila jest idealna, żeby w końcu coś trafiło do archiwum grudniowego mojego słitaśnego blogaska.
W ogóle, to czuję się jakaś taka rozdarta, a najgorsze, że sama nie wiem między czym. Z jednej strony przywiązałam się do tych moich irlandzkich potworów, ale z drugiej mam jakieś niejasne poczucie, że au pairkowanie nie prowadzi do niczego, bo zawsze kiedyś się kończy i trzeba mieć do czego wracać. Ja, jako "wieczna maturzystka", człowiek niestudiujący, jakoś niekoniecznie czuję, że w kraju czeka na mnie coś, co sprawi, że moje życie do maja nie będzie nudne jak flaki z olejem, moda na sukces, czy przegląd okrytonasiennych.
Na dodatek sama się na taki los porwałam, w momencie, kiedy stwierdziłam, że za rok zdaję biologię, startuję na lek, a do tej pory nie bawię się w dietetyki ani pielęgniarstwa. Czy to słuszne? Zobaczymy.
Jedno jest pewne, czy wyląduję na leku, czy gdziekolwiek - nie pozwolę sobie na nudne życie. O nie! Moja lista rzeczy do zrobienia i zobaczenia sukcesywnie się wydłuża.
Polsko! Do zobaczenia za 65 godzin! Zostaw mi śniegu do pooglądania, bo tu w Irlandii widuję tylko deszcz.
edit: załóżmy, że post ten został opublikowany 12 grudnia ok. godziny 23, bo wtedy był pisany. Niestety nagle połączenie z internetem zostało zerwane i wróciło dzisiaj... ach, uroki internetu na Zielonej Wyspie ;-)
Aktualnie właśnie mam babysitting, dzieci już w łóżkach. Żal wyjeżdżać, one są takie kochane...
you are invited to follow my blog
OdpowiedzUsuńEch, kochany przegląd okrytonasiennych^^ W sumie, tak sobie czytuję Twojego bloga, przegląduję, chyba nawet jakiś komentarz się pojawił, a jeśli nawet nie, to nadrabiam. I tak dochodzę do wniosku, że uparta z Ciebie osóbka. Wiele osób startowałoby na te pielęgniarstwa czy dietetyki, gro pewnie by tam pozostało. A ty wybrałaś dość nieoczekiwaną (przeze mnie;)) drogę. Mam na myśli Au pair. Choć z drugiej strony, to swoje plusy również ma i ja np. wiem już, że jeśli (nie daj Boże!!) nie dostanę się na lek w tym roku, to albo wybiorę operzenie ;) albo wolontariat europejski, coś, dzięki czemu (wg mnie) można się czegoś nauczyć. No i na pewno poznać nowych ludzi;D I życzę powodzenia w realizowaniu planów. :)
OdpowiedzUsuńJeśli mi się (tfu!) nie poszczęści, to wybiorę się jako au pair znów, tym razem za ocean :) Polecam tą przygodę :)
Usuń