13 gru 2012

Niewybaczalne

Tak bloga zaniedbać z bliżej nieokreślonej przyczyny, ciuś ciuś. Nieładnie.
Gdybym jeszcze mogła sama przed sobą się wytłumaczyć brakiem tematów, na które mogłabym truć na tych kilku wirtualnych centymetrach kwadratowych. Niestety nie mogę, bo ostatnio trochę się działo.
W skrócie - byłam w uroczym Dublinie, gdzie przypadkowo spotkałam Litwinkę, która spała w tym samym pokoju w hostelu pracującą w Macu, którą mąż zostawił, ona bez pracy, a na Litwie nawet mleko tak drogie, że lepiej się opłaca jechać po nie do Polski niż kupować na miejscu, Chińczyka który sobie w moim hostelu systematycznie imprezuje, a jest w Irlandii na Erasmusie, emerytowanego doktora z Chicago będącego w trakcie podróży po Europie (w tym po Polsce) który pisał wieczorami listy do żony tak cholernie ozdobną czcionką, że takiego dzieła moje młode oczy jeszcze na żywo nie widziały. Gdzieś w tle przewinęli mi się szwedzcy studenci studiujący w Anglii, spędzający weekend w Dublinie, z którymi jakiś czas kręciłam się po mieście. Wyjeżdżając ucięłam sobie miłą pogawędkę z pracującym w recepcji Rumunem, który nie mógł się nachwalić polskiej wódki z trawą w środku (ave żubrówka ^^). Gdy przypomniało mi się, że zostawiłam w lodówce w kuchni serek wiejski i po niego wróciłam, usłyszałam urywek zdania, które z miejsca chwyciło mnie za serce: " (...) pierdolona banda frajerów, cały jebany dzień siedzą i nic kurwa nie robią (...)". Nie mam pojęcia o czym rozmawiał personel sprzątający, ale dialog był tak polski, że prawie mi się łezka w oku zakręciła z tego wzruszenia ^^.

Po powrocie kilka razy zabierałam się do napisania czegokolwiek, ale niestety za każdym razem chęć obejrzenia Chirurgów, albo przeczytania jakiegoś bzdetnego działu z biologii była silniejsza niż potrzeba spełnienia się twórczo.
Stwierdziłam, że teraz, skoro ładuje mi się kolejny odcinek "tych medyków" jak to mawia moja mama, a na książki od bio ledwo nie wymiotuję, chwila jest idealna, żeby w końcu coś trafiło do archiwum grudniowego mojego słitaśnego blogaska.

W ogóle, to czuję się jakaś taka rozdarta, a najgorsze, że sama nie wiem między czym. Z jednej strony przywiązałam się do tych moich irlandzkich potworów, ale z drugiej mam jakieś niejasne poczucie, że au pairkowanie nie prowadzi do niczego, bo zawsze kiedyś się kończy i trzeba mieć do czego wracać. Ja, jako "wieczna maturzystka", człowiek niestudiujący, jakoś niekoniecznie czuję, że w kraju czeka na mnie coś, co sprawi, że moje życie do maja nie będzie nudne jak flaki z olejem, moda na sukces, czy przegląd okrytonasiennych.
Na dodatek sama się na taki los porwałam, w momencie, kiedy stwierdziłam, że za rok zdaję biologię, startuję na lek, a do tej pory nie bawię się w dietetyki ani pielęgniarstwa. Czy to słuszne? Zobaczymy.
Jedno jest pewne, czy wyląduję na leku, czy gdziekolwiek - nie pozwolę sobie na nudne życie. O nie! Moja lista rzeczy do zrobienia i zobaczenia sukcesywnie się wydłuża.

Polsko! Do zobaczenia za 65 godzin! Zostaw mi śniegu do pooglądania, bo tu w Irlandii widuję tylko deszcz.


edit: załóżmy, że post ten został opublikowany 12 grudnia ok. godziny 23, bo wtedy był pisany. Niestety nagle połączenie z internetem zostało zerwane i wróciło dzisiaj... ach, uroki internetu na Zielonej Wyspie ;-)
Aktualnie właśnie mam babysitting, dzieci już w łóżkach. Żal wyjeżdżać, one są takie kochane...  

3 komentarze:

  1. you are invited to follow my blog

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, kochany przegląd okrytonasiennych^^ W sumie, tak sobie czytuję Twojego bloga, przegląduję, chyba nawet jakiś komentarz się pojawił, a jeśli nawet nie, to nadrabiam. I tak dochodzę do wniosku, że uparta z Ciebie osóbka. Wiele osób startowałoby na te pielęgniarstwa czy dietetyki, gro pewnie by tam pozostało. A ty wybrałaś dość nieoczekiwaną (przeze mnie;)) drogę. Mam na myśli Au pair. Choć z drugiej strony, to swoje plusy również ma i ja np. wiem już, że jeśli (nie daj Boże!!) nie dostanę się na lek w tym roku, to albo wybiorę operzenie ;) albo wolontariat europejski, coś, dzięki czemu (wg mnie) można się czegoś nauczyć. No i na pewno poznać nowych ludzi;D I życzę powodzenia w realizowaniu planów. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli mi się (tfu!) nie poszczęści, to wybiorę się jako au pair znów, tym razem za ocean :) Polecam tą przygodę :)

      Usuń