19 wrz 2012

tia.


Hm. Fajna ta Irlandia. Zielono tak, trawa wszędzie wygląda tak, że w Polsce trzeba by było za jej utrzymanie płacić krocie, jak idę polną drogą dookoła roi się od blackberries, kogokolwiek nie minę słyszę serdeczne „Hi, how are you?” i widzę podniesioną w geście pozdrowienia dłoń, używam angielskiego cały dzień co niewątpliwie przyczyni się do poprawy moich umiejętności porozumiewania się w tymże języku.
Tylko coś mi tu nie gra… Gdzie te wypalone słońcem pozbawione trawy płaty ziemi, gdzie te pachnące jesienią jabłka, w których słodkim miąższu można wyczuć ślad odchodzącego lata? Dlaczego zamiast przesyconych słońcem, czerwonych do granic możliwości pomidorów przeżuwam coś, co pomimo dumnej nazwy na plastikowym pudełku: „tomatoes” obok tych pomidorów od pana Józka z rynku nigdy nie leżało? Dlaczego jeżyny ciągle wiszą na krzakach i nie są jeszcze zebrane przez ludzi, którzy w poszukiwaniu zarobku będą sprzedawać je przy drodze? Gdzie się podziało tak bardzo polskie narzekanie, że za drogo, że do dupy, że ten kraj schodzi na psy? Co się stało, że nie słyszę swojskiego „kurwa mać” wypełnionego po brzegi poirytowaniem i złością, dlaczego nie mogę siarczyście przeklnąć i być doskonale zrozumiana?
Dlaczego nie widzę kasztanów w parku i dzieciaków, które je zbierają by zrobić kasztanowe ludki?
Ale nie jest źle…
Przecież poznaję nową kulturę, miejsca, zdobywam jakieś tam życiowe doświadczenia, czytam angielskie książeczki dla dzieci i w pewnym sensie, dorastam.
Szkoda tylko, że tak szybko.
Brakuje mi bardzo Polski. W ogóle, smutno mi.
***
Ech, ale mnie dzisiaj naszło… No nic, mam nadzieję, że jutro będzie lepiej ;) Coby tak nie smęcić wstawię kilka fotek z poprzedniego tygodnia, a co.



sobota w Abbey - Tralee
 moje potworki :)
 w Galway z Maike z Niemiec
 Galway

1 komentarz:

  1. tego wszystkiego polskiego, co wymieniłaś brakuje mi w Irlandii, dlatego zawsze wracam!

    OdpowiedzUsuń